Spis wspomnień

Uratowana z pożogi

Fragmenty rozmowy Stanisława Stanika z Kresowianką - Barbarą Krawczyk
("Głos Kresowian" - nr 11/2003)

       - Jaka krew decydowała o Pani przemieszczeniach w Polsce?
      - Jestem Kresowianką z charakteru, wychowania i upodobania. Moja Matka pracowała jako nauczycielka na Wołyniu. Mój pradziadek był Rusinem (grekokatolikiem), a cała rodzina babki została na Ukrainie. Ze strony Ojca płynie we mnie krew czysto polska, no może za sprawą babci (jego matki) jest częściowo ormiańska.
       - Zwykle przeżycia dzieciństwa malują się w pięknych, radosnych barwach. Czy Pani też tak je widzi, mając za sobą zasłonę przedzielającą trudną przeszłość od dnia dzisiejszego?
       - Pamięć jest selektywna, ale mimo koszmaru przeżyć związanych z wojną, staram się wydobywać z przeszłości to, co buduje. Zresztą moje widzenie dzieciństwa zależy często od nastroju, w jakim się znajduję.
       - Na dzieciństwo Pani, to wiem dobrze, przypadł okres rzezi wołyńskiej w latach 1943-45. Czy Pani była świadkiem tych okrutnych wydarzeń?
       - Powiem tak: doświadczyłam nie tylko rzezi, ale także przyjaźni. Widziałam zwały trupów, uczyłam się nienawiści. Ale nie byłam do tego przygotowana. Byłam dzieckiem, które równie dobrze mówiło po polsku jak po ukraińsku. O zadrażnieniach narodowych nic nie wiedziałam, a tu nagle stało się coś, co było dla mnie szokiem. Gdzieś w pierwszych miesiącach 1943 r. dotarły do nas bardzo niepokojące wieści. Zaczęli ginąć, uprowadzeni nocą z domu Polacy. Na razie pojedynczo. W marcu było pewne, że w lasach zbierają się wielkie ugrupowania uzbrojonych Ukraińców-banderowców, bulbowców, melnykowców - różnie ich nazywano. Ludzie mówili, że popi święcą w cerkwiach noże do walki o "Samostijną Ukrainę" i oczyszczenie jej przyszłych terenów z Żydów, komunistów i Polaków. Żydzi byli już prawie doszczętnie wymordowani, zresztą nie bez udziału ukraińskich policjantów. Komuniści w większości poszli do partyzantki. Pozostaliśmy tylko my - Polacy, zdziesiątkowane resztki wielkimi wywózkami na Sybir. Codziennie jechały szosą wozy z ludźmi cudem uratowanymi z rzezi, z resztkami ocalonego dobytku. Komuś całą rodzinę spalono żywcem w płonącej chacie, innemu zabito rodziców, jeszcze ktoś ocalał, ale uciekł w samej tylko bieliźnie, tracąc dorobek całego życia. Padały nazwy nieznanych mi dotąd, a już nie istniejących wsi polskich: Derażno, Dobre, Dermanka... Pozostałe po nich pogorzeliska znaczyły szlak marszu oddziałów banderowskich, z dnia na dzień przybliżających się do nas niebezpiecznie.
       - Czy mimo okrucieństwa nacjonalistów ukraińskich w stosunku do Polaków, możemy my - Polacy, jeśli nie zapomnieć to wybaczyć ich winy? Czy te dwa narody mogą w przyszłości być w przyjaźni, bez roszczeń i we wzajemnym zrozumieniu?
       - Mogą zdecydowanie zbliżyć się do siebie, ale to wymaga spełnienia pewnych warunków. Polska jest gotowa do ustępstw. Ukraina nie. Właściwie na przeszkodzie w porozumieniu stoi jedna trudność: bałamutne rozdzielanie prawdy na "polską" i "ukraińską". Trzeba przyznać, że rzeź była rzezią. Ukraińcy po odzyskaniu niepodległości znaleźli się faktycznie w kłopotliwej sytuacji. Każdy naród budujący państwowość potrzebuje swoich bohaterów. Ale czy takim bohaterem może być np. ten, który wydawał rozkaz mordowania bezbronnych, jak np. "Kłym Sawur" zwany przez Wołyniaków "katem Wołynia"?
       Wincenty Romanowski napisał wspomnienia o Wołyniu w latach wojny i nazwał je "Kainowe dni". I były to dni kainowe, kiedy chodzi o dzieci z małżeństw mieszanych, polsko-ukraińskich, kiedy brat zabijał brata.
       A sprawa naszego przebaczenia Ukraińcom? Sami nie chcą przyznać się do winy. Niektórzy z nich mówią, że Polaków wycinali Rosjanie przebrani za banderowców, to znów Niemcy tak samo przebrani, a więc nie może dojść nawet do ustalenia prawdy. Co do mnie, to tak się szczęśliwie złożyło, że ja i moja rodzina żyjemy. Ale wytworzyła się taka sytuacja, że ocalałam dzięki Ukraińcowi, który przygarnął mnie do siebie, dając chronienie we własnej chacie i ostrzegł moich rodziców o planowanym napadzie na szkołę.
       Wdzięczna mu jestem za to lecz nawet podziękować mu nie mogę, bo zgodnie z hasłem "Służby Bezpeky" z UPA "za każdoho Polaka hołowa do pniaka". Jest on zatem zdrajcą świętej sprawy ukraińskiej!
       Słowem, mój wybawca, Ukrainiec, nie może ujawniać, że ocalił życie Polce - małej dziewczynce, jaką wtedy byłam. Ukraińcy są dziś w innej sytuacji niż Polacy w stosunku do Żydów, których ocalenie stanowi dziś powód do dumy. Ocalenie Polaków przez Ukraińców może doprowadzić do porachunków między tymi drugimi. Żeby to zmienić, potrzeba czasu, wzajemnego zrozumienia i trudnego, wspólnego odkrywania prawdy o tamtych dniach.

Powrót do strony głównej serwisu "Wołyń naszych przodków" www.nawolyniu.pl