Spis artykułów
Między Bugiem a Styrem

Krzysztof Wojciechowski

    Pod takim tytułem ukazała się książka Marka A. Koprowskiego, dziennikarza "Źródła" i "Najwyższego Czasu", podróżującego po szeroko rozumianym (bo aż po Kamczatkę) Wschodzie. Książka, będąca już ósmą w dorobku autora, została wydana przez zasłużone wydawnictwo Ośrodek "Wołanie z Wołynia" jako 60. pozycja.

    Publikacja jest kontynuacją wydanego wcześniej (w 2004 r.) zbioru reportaży "Wołynia dzień dzisiejszy". Warte zaznaczenia jest, iż wspomniany Ośrodek, prowadzony od wielu już lat przez ks. Witolda Józefa Kowalowa, owych 60 książek wydał od 1997 r. A są wśród nich prawdziwe perełki, jak choćby "Tryptyk Rzymski" Jana Pawła II w wersji polsko-ukraińskiej, materiały historyczne dotyczące kościoła na Kresach, reprinty wydawnictw dawnych, wspomnienia wielu znanych duszpasterzy.

    Najnowsza książka Marka Koprowskiego jest również zbiorem reportaży z podróży po parafiach i wspólnotach katolickich na zachodnim Wołyniu. Wraz z autorem odwiedzamy dawny Poryck, Zaturce, Rożyszcze, Kowel, Łuck, Ołykę, Lubieszów i wiele innych miejscowości. Wszędzie tam czytelnik spotka się z barwną historią, przez którą przewijają się znane i wielkie rody szlacheckie i magnackie: Radziwiłłowie, Czartoryscy, Czaccy, postacie słynnych i zasłużonych kapłanów: bł. Zygmunt Szczęsny Feliński, bp Adolf Szelążek, ks. Władysław Bukowiński, o. Serafin Kaszuba i wielu wielu innych.

    Wspólnoty i parafie katolickie są na dzisiejszym Wołyniu nie tylko ostojami i rozsadnikami polskości, ale przede wszystkim krzewienia wartości chrześcijańskich i pokoju, których ta umęczona i przez lata ateizowana ziemia bardzo potrzebuje. I mimo, że często owe wspólnoty są mniej liczne niż problemy, z którymi muszą się borykać, niemal każdy duszpasterz z optymizmem i nadzieją patrzy w przyszłość.

    Niekiedy ujmuje czytelnika opis trudnej, ale jakże prawdziwie chrześcijańskiej rzeczywistości niektórych wspólnot katolickich na Wołyniu. "Poleszucy to ludzie bardzo życzliwi i otwarci, z sercem na dłoni, biedni, ale pracowici - mówi ks. Andrzej Kwiczala, proboszcz z Maniewicz - Na pierwszym spotkaniu powiedzieli mi otwarcie, uczciwie i konkretnie: "Ksiądz, głodny tutaj nie będziesz, bo my cię nakarmimy. Pieniędzmi cię nie wspomożemy, bo sami ich nie mamy, ty szukaj pieniędzy, a my damy ci ręce do pracy (...)".

    Głodny nie jestem, a na ręce parafian zawsze mogę liczyć. To tutaj prawosławni po śmierci Jana Pawła II zadzwonili do księdza katolickiego ze słowami: "Słuchaj ksiądz, szykuj wszystko do Mszy św. za Papieża, a my już idziemy". Zaskoczony zacząłem się przygotowywać, a zdziwienie moje jeszcze bardziej wzrosło, jak zobaczyłem, że autentycznie przyszła spora grupa ludzi". Nie może to jednak dziwić, skoro w cerkwi wisi błogosławieństwo Jana Pawła II dla maniewickiej wspólnoty prawosławnej i modlono się w niej o zdrowie papieża, a wierni podczas jego choroby wystawiali ikony i zapalone świece w oknach. W poleskich Maniewiczach musi panować szczególny duch Boży skoro chodzącego po kolędzie księdza zapraszają do domów wszyscy: grekokatolicy, ewangelicy, baptyści, zielonoświątkowcy, a nawet jehowici.

    Są też w książce opisy miejsc szczególnie mi bliskich. To Kiwerce z kościołem pw. Najświętszego Serca Pana Jezusa. To stąd, a dokładnie z wchłoniętej przez miasteczko Kolonii Żeleźnica, pochodzi wieloletni proboszcz mej rodzinnej parafii - ks. kan. Henryk Dybalski. Tutaj też osiedlili się moi prawosławni kuzyni - Rusini, potomkowie rodzeństwa mojego dziadka, które po wojnie wyjechało z rodzinnej wsi. Tym milej czyta się takie opisy: "Władze przekazały kościół w 1991 r. do tymczasowego użytkowania parafii prawosławnej Ukraińskiego Kościoła Prawosławnego Kijowskiego Patriarchatu, której proboszczem był ks. Bogdan, pełniący tę funkcję do dziś, bardzo pozytywnie nastawiony do Kościoła katolickiego. Gdy w skutek starań odrodzonej parafii rzymskokatolickiej władze zwróciły dla jej potrzeb prezbiterium świątyni, obie wspólnoty używały kościoła razem. Prawosławni modlili się w nawie a katolicy we wspominanym prezbiterium. Czynili to w absolutnej zgodzie, dając przykład, że ekumeniczne współżycie między wyznawcami najbliższych sobie Kościołów chrześcijańskich jest możliwe". Wiem już teraz skąd te dwa krzyże (prawosławny i katolicki) przed kościołem. Same zaś Kiwerce są miastem partnerskim Tomaszowa Lubelskiego. Podobnych historii zamojsko-wołyńskich jest znacznie więcej. Ot, choćby dzieje cudownego obrazu Matki Bożej Pocieszenia z Zaturzec, który wraz z tamtejszymi katolikami przywędrował przez Hrubieszów do Teratyna.

    Walorem książki "Między Bugiem a Styrem" jest również i to, że autor pisze w niej całą prawdę. W dobie panującej poprawności politycznej, nie kluczy, nie rozmywa trudnej i tragicznej historii wołyńskich Polaków szczególnie w latach 40. ubiegłego wieku. Pisze o krwawych mordach dokonywanych przez UPA, o udziale w nich duchownych prawosławnych czy greckokatolickich. Sprawców wymienia nieraz z imienia. Ale pisze też o szlachetnych postawach: batiuszki Czerwyńśkiego z Kowla co nie przyjął "wici chlebowych", nawołujących do mordowania Polaków - zapłacił za to życiem, nauczyciela Myrona Bocza, który upamiętnił mogiłę Polaków w Wierzbicznie własnoręcznie wykonanym krzyżem, i wielu innych.

    Przerzucając stronnice tej cennej i ciekawej publikacji warto pomyśleć o wspólnotach wołyńskich katolików, o ich duszpasterzach, ratownikach dusz i pamięci. Warto też wspomóc ich czymś więcej niż tylko modlitwą, bo "Wszystko co uczyniliście jednemu z tych braci moich najmniejszych, Mnieście uczynili" (Mt. 25, 40).

    Krzysztof Wojciechowski (Tygodnik Katolicki "Niedziela" nr 40/2008)

Powrót do strony głównej serwisu "Wołyń naszych przodków" www.nawolyniu.pl