Spis artykułów

Wołyń: dlaczego?

Andrzej Zięba


    Polacy na Wołyniu przed zagładą. Źródło: Ośrodek Karta.

    Istnieją trzy opowieści o ludobójstwie dokonanym przez ukraińskich nacjonalistów na Polakach w latach 1943-1944 na Kresach Wschodnich. Pierwsza jest z natury rzeczy emocjonalna, bo zrodziła się z przeżycia i traumy ofiar, a także z wyparcia i triumfalizmu sprawców. Druga nie dba o to, co było, jest tylko krętą pochodną aktualnej polityki. Trzecia ma ambicje zbadania i zrozumienia, z zamiaru ma być uczoną analizą. Pierwsza nie może być inna niż subiektywna, bo taką jest zawsze pamięć ludzka. Druga łatwo popada w cynizm i dąży do zarządzania pozostałymi dwoma. A trzecia musi sprostać prawdzie pierwszej i oprzeć się cynizmowi drugiej. Jeżeli tego nie potrafi, trzeba ją uznać za ułomną.

    Po kresowej katastrofie humanitarnej odpowiedź powinna już dawno przybrać formę obszernych studiów historycznych i antropologicznych, stać się polskim wkładem do tzw. genocide studies (studiów nad ludobójstwem), które po Holokauście są żelaznym tematem nauki światowej. Jednak od tematu ludobójstwa kresowego stronią polskie uniwersytety. Antropolodzy kulturowi, poszukiwacze prawdy człowieka, nie splamili się nawet jednym projektem badawczym, jakby śmierć - polska i masowa - była mało antropologiczna. Z historiografią jest znacznie gorzej.

    Studia nad ludobójstwem znają pojęcie zaprzeczania ludobójstwu. Jest to ostatnia kategoria w tzw. klasyfikacji poziomów ludobójstwa Gregory'ego Stantona. Analiza narracji naukowej o ludobójstwie kresowym każe nam dodać do tej klasyfikacji jeszcze jedną kategorię - uzasadnianie.


    Polacy na Wołyniu przed zagładą. Źródło: Ośrodek Karta.

    Już kilka pokoleń historyków koncentruje się na udowadnianiu, że do ludobójstwa doszło, bo spowodowała je historia, kultura, polityka i samo istnienie ofiar. To samo od dawna twierdzili sprawcy. Gdyby podmienić wypowiedzi czołowych ideologów nacjonalizmu ukraińskiego i teksty niektórych historyków, mało kto by się zorientował, czyjego są autorstwa. Wyjaśnienie przyczyn tego, co zaczęło się w 1943 r. na Wołyniu, stało się swoistą pułapką. Jedni wpadają w nią niechcący, drudzy świadomie. Ludobójstwo uzyskuje tą drogą najskuteczniejsze i przerażające w swej wymowie usprawiedliwienie. Są i historycy oporni wobec wykładni proponowanej przez sprawców. Niestety, stają się obiektem szykan środowiskowych, motywowanych często po prostu przekonaniem, że ich odmienne zdanie jest sprzeczne z ustaleniami nauki historycznej!

    "Gdy ucisk dosięgnął szczytu, Ukraińcy rżnęli Polaków"

    Standardowym składnikiem prac historycznych, które wprost lub ubocznie traktują o ludobójstwie kresowym, jest stwierdzenie lub przynajmniej sugestia, że zawiniła historia, czyli historyczny układ relacji między Polakami i Ukraińcami, oraz koniunktura, czyli okoliczności drugiej wojny światowej. Ukraiński działacz Mikołaj Siwicki ujął to kiedyś tak: "Polacy przez długie wieki gnębili Ukraińców, a gdy ucisk dosięgnął szczytu, Ukraińcy rżnęli Polaków; (następnie), odwdzięczając się pięknym za nadobne, Polacy mordowali Ukraińców". Historycy tę mądrość prymitywnego nacjonalizmu i osiągnięcie jeszcze bardziej prostackiej metodologii badawczej podzielają i tylko uszczegółowiają.

    Następstwem tezy, że ludobójstwo było efektem historycznej reakcji łańcuchowej, jest znikanie sprawców. Po co właściwie wspominać, że tymi, którzy je obmyślili, byli ideolodzy Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów, albo że szczegółowo rozplanowała je i plan przeprowadziła frakcja uznająca za swego patrona Stepana Banderę? Po co nazwiska wykonawców z Ukraińskiej Armii Powstańczej i ich dowódców, takich jak Roman Szuchewycz? Jeżeli masowe zniszczenie Polaków oraz straty ludzkie wśród Ukraińców, spowodowane słuszną obroną mordowanych, były końcowym skutkiem przyczyn historycznych oraz wojennych okoliczności, OUN i UPA jawią się nie jako decydent i wykonawca, lecz tylko jako narzędzia historii i koniunktury. Za sprawców jesteśmy gotowi uznać Polaków, jako tych, którzy stosując ucisk, wywołali sprawiedliwą reakcję uciskanych.

    Jest to odpowiednik znanej teorii o winie Żydów za Holokaust. Przezorniejsi autorzy, by uniknąć oskarżeń o taką implikację, piszą, iż na Wołyniu Polacy i Ukraińcy mordowali się nawzajem.


    Pogrzeb polskiej rodziny Jaremowiczów, zamordowanych przez UPA. Źródło: Ośrodek Karta.

    Znikają sprawcy, ale i wytworzona przez nich sytuacja przestaje być bezdyskusyjnie zła. Jesteśmy skłonni pogodzić się z tym, że Polacy, jako zbędni mieszkańcy Wołynia, musieli być zamordowani. Czystki etniczne, choć bolesne - tłumaczą nam uczeni determiniści - były koniecznym resetem zaropiałych stosunków polsko-ukraińskich. Usuwając ropień, likwidując polskich "okupantów" z pogranicza narodowościowego, zbilansowano zło, osiągnięto wielorakie dobro. Wyregulowano niesprawiedliwe stosunki własnościowe, przywrócono gospodarzom prawa, rozcięto polityczny węzeł gordyjski.

    Uczone uzasadnianie ludobójstwa w perwersyjny sposób stosuje zasadę odpowiedzialności zbiorowej. Mordowanymi byli najczęściej chłopi polscy, nigdy nieuciskający swych ukraińskich sąsiadów. Mimo to akceptujemy ich odpowiedzialność z tytułu przynależności do narodu historycznych prześladowców, którzy "przez długie wieki gnębili Ukraińców". Egzekutorzy, z racji przynależności do narodu historycznie uciskanego, uzyskują zbiorowe zwolnienie od odpowiedzialności.

    Z repertuaru OUN pochodzą też definicje miejsca, aktorów i sensu wydarzeń na Wołyniu. Miejsce zatraca realny wymiar obszaru od wieków wieloetnicznego. Staje się takie, jakim je widzieli integralni nacjonaliści ukraińscy - rasową, odwieczną Ukrainą. Sytuacja polityczna jawi się jako anomalia: Ukraina rządzona przez Polaków. Aktorzy, niezależnie od łączących ich w rzeczywistości interakcji kulturowych, postrzegani są przede wszystkim wedle czynnika narodowościowego. Ich integracja rozumiana jest jako wynarodowienie, a podział i polaryzacja jako stan bardziej właściwy. Historiografia stygmatyzuje nieukraińską część z nich, jako obcych, dehumanizuje, jako wypaczenie historyczne, i wreszcie nazwa zorganizowaną akcję ludobójczą "drugą wojną polsko-ukraińską", "walką każdego z każdym", "wyginięciem ludności", "walkami bratobójczymi", czyli faktyczne zaprzecza, że było to ludobójstwo.

    Może jednak - zapyta ktoś - integralny nacjonalizm ukraiński ma rację i oparta na jego logice analiza genezy ludobójstwa kresowego jest prawdziwa?


    Jaremowiczówna w trumnie. Źródło: Ośrodek Karta.

    Przyczyny w historii?

    Stosunki polsko-ukraińskie w perspektywie długiego trwania to problem, z którym historiografia nie potrafi sobie poradzić. Obracamy się w obrębie stereotypów. Podstawowym jest dostrzeganie Ukrainy w tych czasach, gdy nawet nie wyobrażano sobie jej istnienia. Ruś, czyli realny byt historyczny przesłonięty przez to dzisiejsze wyobrażenie Ukrainy, była zbyt wielką przestrzenią kultury, aby nie dzielić się na wiele krain o odmiennych losach. Dlatego było też wiele regionalnych wariantów relacji między Polakami a Rusinami. Inny ich wariant istniał na Polesiu, inny na Wołyniu, jeszcze inaczej wyglądały pod Żytomierzem, w Kijowie albo we Lwowie czy na Łemkowszczyźnie. Wystąpienie identycznego i tak drastycznego skutku tych relacji na Wołyniu i w dawnej Galicji wymaga więc innego wyjaśnienia niż historia.

    Inny stereotyp odwołuje się do kolonialnego schematu relacji między polskimi panami a ruskimi (potem ukraińskimi) chłopami. Ci mieli buntować się, wzniecając wojny kozackie, rebelie hajdamackie, ruchawki chłopskie, wojnę o Galicję wschodnią, i wreszcie finalne pogromy na Wołyniu w 1943 r. Ale okazuje się, że szlachta ruska na Wołyniu spolonizowała się dopiero po wojnach kozackich toczonych przeciw takim jak ona "polskim" panom. A chłopi polscy byli jej poddanymi już od czasów Jagiełły.

    Konflikty społeczno-polityczne, tak jak rodziły się w historii, tak i obumierały na długo przed rokiem 1943. Od schyłku XVIII wieku nie było już Polski na tych ziemiach, a polscy panowie stali się obiektem represji ze strony Rosji. Uległ neutralizacji konflikt wokół unii kościelnej - kojarzonym z Polską wtargnięciem w ludową ruską tożsamość religijną. Rosja dobiła unię w 1839 r. Konflikt społeczny osłabł znacząco po reformie wiejskiej Aleksandra II, a po raz ostatni dał o sobie znać podczas pogromów polskich i rosyjskich dworów na Ukrainie w dobie rewolucji 1917-1918. Z każdym nowym pokoleniem napięcie etniczne słabło, a nie wzmacniało się.

    Błędy Drugiej Rzeczypospolitej

    Trzeci stereotyp rządzi historiografią najmocniej. Ukazuje Polskę międzywojenną jako czynnik, który obudził pamięć o konflikcie, ujednolicił regionalne postawy Ukraińców i niejako skazał ich na przyjęcie ideologii integralnego nacjonalizmu. Autorytarna Polska odebrać im miała wolność, dążyła do spolonizowania, uciskała ekonomicznie, odrzucała kompromis, likwidowała szkolnictwo, represjonowała Kościoły, prześladowała spółdzielczość, kolonizowała ziemię. Zaogniła sytuację i gwałtem wywołała gwałt. Taka wizja jest obrazem propagandowym. Wytworzyły go trzy nurty manipulacji politycznej o globalnym zasięgu: propagandy nacjonalistów ukraińskich (halickich), Niemiec weimarskich oraz Związku Sowieckiego. Podtrzymała historiografia PRL, zależna od doktryny sowieckiej. Trwa nadal, korzystając już z innego uzasadnienia ideologicznego. Ewidentna propaganda polityczna okresu międzywojennego nie została zweryfikowana. Przyjęła się jej optyka "polskich błędów".

    Winna temu jest głównie fatalna metoda badawcza. Na przykład badacz znajduje sprawozdanie polskich władz wojskowych na Wołyniu o tym, że 10 proc. miejscowej ludności udało się skłonić metodami wojskowymi do przyjęcia rzymskiego katolicyzmu. Czyż to może być propaganda ukraińska, jeżeli sami Polacy tak piszą? Rzecz w tym, że może to być co innego - produkt samochwalstwa wojskowego biurokraty, sprzeciwiającego się liberalizmowi władz cywilnych, który chce się centrali pochwalić sukcesem swej "twardej ręki". Sprawozdanie wymaga krytyki naukowej, sprawdzenia, choćby poprzez analizę dokumentacji kościelnej, czy fakty w nim wzmiankowane w ogóle miały miejsce. Zamiast tego wprowadza się do literatury naukowej kolejny "dowód" polskich represji wobec ukraińskich wyznawców prawosławia.

    Ocena polskiej polityki mniejszościowej okresu międzywojennego nie może tuszować błędów i twierdzić, że pacyfikacja Małopolski Wschodniej nie była pacyfikacją, a burzenie cerkwi na Chełmszczyźnie nie było burzeniem. Ale Polska międzywojenna nie prowadziła wojny z mniejszością ukraińską. Odwrotnie, to ta mniejszość konsekwentnie odmawiała chęci kompromisu. Oferty porozumienia ponawiano ze strony polskiej: w dobie wojny z Rosją Sowiecką (1920), przed międzynarodowym rozstrzygnięciem przynależności Galicji Wschodniej (1923), na tle projektu prometejskiego (1926), po pacyfikacji Małopolski Wschodniej (1930), w związku ze sprawą uniwersytetu ukraińskiego, po zmianie ordynacji wyborczej (1935). Represje polskie, podejmowane w sytuacjach krańcowego zagrożenia państwa, były szybko zawieszane, co budziło zdziwienie nawet samych Ukraińców, jak na przykład po pacyfikacji. A przede wszystkim państwo polskie dążyło do zatarcia podziału na "my" i "oni". Stąd szkoły dwujęzyczne, w których dzieci ukraińskie uczyły się języka polskiego, a polskie - ukraińskiego. Stąd ustrój samorządowy, który skłaniał społeczności lokalne do współpracy. Stąd poparcie dla mieszanych narodowościowo spółdzielni, organizacji społecznych, kobiecych, religijnych, zawodowych, charytatywnych, naukowych. Aby osłabić napięcie etniczne, Stanisław Grabski proponował utworzenie na obszarach mieszanych narodowościowo dwumandatowych okręgów wyborczych. Rywalizowaliby w nich Polacy z Polakami i Ukraińcy z Ukraińcami, każda grupa osobno, a nie między sobą.

    Nacjonalizm widział w ewentualnym porozumieniu sąsiedzkim osłabienie ducha narodowego. Dlatego nacjonaliści ukraińscy eskalowali napięcie, współpracowali z każdym wewnętrznym i zagranicznym wrogiem Polski, jej działania integracyjne zaskarżali jako pogwałcenie praw mniejszości i zwalczali za pomocą terroru, którego ofiarami padali zwolennicy ugody po obu stronach - Polacy też, ale zwłaszcza Ukraińcy. Chcieli gett i segregacji narodowościowej, trwałego oddalania od siebie obu grup narodowych, a to jest pierwszy, inicjalny poziom napięcia prowadzący do ludobójstwa.

    "Koniunktura" wojenna

    Gdy pytamy o konsekwencje polityki Drugiej Rzeczypospolitej, konieczne jest porównanie z mniejszościową polityką Niemiec na przełomie XIX i XX wieku (brutalna germanizacja Polaków), Stalina w latach 30. (wymordowanie niemal całej elity ukraińskiej i wygłodzenie milionów wieśniaków) oraz Czechosłowacji (liberalizm, także wobec ukraińskiej emigracji nacjonalistycznej). Ani Polacy z zaboru pruskiego po uzyskaniu niepodległości, ani Ukraińcy na Ukrainie sowieckiej po zajęciu jej przez Wehrmacht w 1941 r., nie rzucili się, by dokonać ludobójstwa na cywilnych Niemcach lub cywilnych Rosjanach i Żydach. Gwałt nie zrodził gwałtu. Natomiast gdy w 1938 r. zagrożone zostało istnienie dobrotliwej Czechosłowacji, zdradziły ją niemal wszystkie mniejszości, a ukochani nacjonaliści ukraińscy natychmiast zaczęli budować własne państewko na jej gruzach. Liberalizm nie zagwarantował lojalności.

    Gdy się mówi, że grzechy Drugiej Rzeczypospolitej były przyczyną ludobójstwa, trzeba zwrócić uwagę na fakt, że ustały na cztery lata przed nim. Z tego powodu teza, że wymordowanie Polaków było reakcją cywilnej ludności ukraińskiej, która miałaby spontanicznie rzucić się na nich jako swych bezlitosnych prześladowców niczym Kozacy czy hajdamacy, jest nieprawdopodobna. Za spontaniczny odwet można uznać udział tej ludności w organizowanych przez OUN ekscesach przeciw Polsce podczas kampanii wrześniowej lub w aranżowanych przez NKWD "sądach nad polskimi panami" i spisach osadników do wywózki. "Ukraińcy nasi tak strasznie pilnują, że każdą duszę liczą, każdego dziecka się doszukują" - rozpaczał polski chłop z osady Klicka-Kolonia, która powstała w rozparcelowanym folwarku Lanckorońskich i była zasiedlona przez mieszkańców pochodzących z dwóch okolicznych wsi polskich. Podczas wywózki niektóre wiejskie rady ukraińskie domagały się od władz sowieckich, aby "kolonizatorzy" wyjeżdżali do Azji sowieckiej bez niczego, zostawiając cały swój dobytek w opuszczanych domostwach.

    Ale w 1943 r. już nie było Polski, wielkich polskich posiadłości ziemskich i kolonii wojskowych. Ziemiaństwo i ludzie państwa polskiego (urzędnicy, policjanci, wojskowi, sędziowie, urzędnicy) zostali wymordowani i wywiezieni przez NKWD, uciekli albo ukrywali się po miastach. Ukraińskie mordy ich nie dotknęły. Ludność polska była zdziesiątkowana i przybita psychicznie w wyniku represji sowieckich. Doszło do gwałtownego załamania się dotychczasowej hierarchii etnicznej. Polacy doświadczyli utraty statusu i prestiżu, znaleźli się najniżej w hierarchii grup narodowych, za czasów sowieckich, i na pozycji drugiej od dołu przed Żydami za czasów okupacji niemieckiej. Stali się ludźmi prześladowanymi z powodu swej narodowości. Były to ważne okoliczności ludobójstwa, ale nie przyczyny odwetu.


    Rodzina Jaremowiczów na Wołyniu. Źródło: Ośrodek Karta.

    Wojna demoralizowała, znieczulała na śmierć, ale żaden z okupantów, nawet niemiecki, nie podżegał do mordowania Polaków, tak jak to było w wypadku Żydów. Wojna tłumaczy wzrost agresji międzyludzkiej, napięcia także na tle etnicznym, pomsty sąsiedzkie, zabójstwa - ale w wymiarze indywidualnym lub lokalnym. Do 1943 r. nie doszło nigdzie na pograniczu polsko-ukraińskim do wydarzeń przekraczających limit właściwy dla czasu wojny, a trwały nawet negocjacje polsko-ukraińskie, także z OUN. Polacy - wbrew temu, co można przeczytać w wielu pracach naukowych - nie mieli najmniejszej intencji wysiedlenia czy wymordowania Ukraińców. Znikoma już po milionowych deportacjach sowieckich mniejszość polska cierpiałaby na zbiorowe szaleństwo, gdyby w takim czasie rzuciła się do represjonowania Ukraińców. Do chwili podjęcia decyzji przez OUN ludobójstwo nie było realne także z uwagi na jakąś "koniunkturę" wojenną. Stało się tak wyłącznie z powodu decyzji OUN banderowców. Podjęto ją nie tylko z powodów ideologicznych, aby uzyskać czyste etniczne terytorium narodowe. Stała za nią zimna, wyrachowana kalkulacja geopolityczna. Zbliżał się przełom w wojnie i przygotowywano się do nowych rozstrzygnięć politycznych. Ujawnienie Katynia i zerwanie stosunków z Moskwą osłabiło Polskę na arenie międzynarodowej. W OUN ożyła ambicja zastąpienia Polski w jej roli u granic Związku Sowieckiego. Akcja wyniszczająca rywali została zaplanowana starannie. Banderowcy pomogli Niemcom w uderzeniu na kierownictwo podziemia polskiego w pierwszej połowie 1943 r., bo to musiało zdezorganizować ewentualną pomoc centrali warszawskiej dla kresowych Polaków. Wybrali Wołyń, bo tylko tam Polacy byli najsłabsi, a wpływy OUN silne, polskie podziemie jeszcze nie zaistniało na dobre i nie było broni w polskim posiadaniu. Także warunki terenowe (wielkie połacie lasów) były sprzyjające. Perspektywa sukcesu jawiła się najpewniej, a po złamaniu tu Polaków, można było na pozostałych obszarach liczyć na efekt zastraszenia i paniki. Taka była geneza wołyńskiego ludobójstwa.

    Andrzej Zięba ("Uważam, Rze - Historia", 7.09.2013)

Powrót do strony głównej serwisu "Wołyń naszych przodków" www.nawolyniu.pl