Spis artykułów
"Mój dziadek zabił Twoją babcię" - ukraiński rozrachunek z Wołyniem

Antin Borkowski*


    11 kwietnia 1943 r. nacjonaliści z UPA napadli na polsko-ukraińską wieś Chobułtowa
    w gminie Mikulicze, położoną 12 km od Włodzimierza Wołyńskiego.
    Na zdjęciu ciała członków rodziny Rudnickich zamordowanych wraz z ludźmi
    pracującymi w ich gospodarstwie (Fot. Zbiory Ośrodka Karta).


    To my, Ukraińcy, musimy przeprosić za Wołyń. Bo to nasi przodkowie przelali tę krew.

    Ukraina ciągle ma dylemat: przeprosić czy nie? Wyznać winę czy nie? Nadal nie ma u nas poczucia, że na Wołyniu doszło do przestępstwa przeciwko cywilnej ludności.

    Kto zabił? A przecież jakoś zginęli

    Przyzwyczailiśmy się do abstrakcyjnej krwi. Po Wielkim Głodzie, II wojnie światowej, represjach stalinowskich ofiary sąsiadów nie wyglądają przerażająco. Nie uczciliśmy zresztą jeszcze pamięci własnych ofiar. Dlatego Wołyń pozostaje bezosobowym obrazem w ukraińskich podręcznikach historii.

    Kilkadziesiąt tysięcy polskich ofiar? Przecież Ukraińców ginęły miliony. Polakom od tego nie jest jednak łatwiej.

    Niemal przedwczoraj wyrżnięto w pień kilkadziesiąt tysięcy cywilów, tymczasem historycy po obu stronach granicy targują się, jakby kładli ciała na szalę. "Polacy kłamią" - mówią jedni. "Ukraińcy nie chcą widzieć zaplanowanej zbrodni" - odpowiadają inni.

    Dla historyków to wygodne. Politycy i dziennikarze szukają u nich rady, formuły do opisania "masakry wołyńskiej" - jakich słów można używać, a jakie zaszkodzą racji stanu. Wyobraźnia oficjalnych rzeczników "prawdy historycznej" zgodnie z szablonem podaje przykłady, które mają być nauką dla przyszłych pokoleń. Historycy - strażnicy racji stanu - targują się o kilka linijek w szkolnym podręczniku, o napisy na pomnikach. O formułę potępienia i pojednania.

    Można tłumaczyć sprawę wołyńską zaangażowaniem Ukraińców w faszyzm, ludobójczymi ideologiami XX wieku i kolonizacyjnymi skłonnościami Polaków, obudzoną podczas wojny przemocą chłopską. Ale wewnętrzny głos podpowiada nam, że historycy raczej nie ustalą wspólnej prawdy. Ukraińscy historycy chcą zobaczyć rzeczywiste dowody, powiedzmy - oficjalny dokument OUN, rozkaz: "idź i zabij Polaka". Nie znajdą. Nie istnieją takie dokumenty. Istnieją tylko góry trupów.

    Historycy ukraińscy przypominają o polityce kolonizacji II RP, polscy - o OUN i UPA. Mówi się o mieszance, którą tworzyli Niemcy, Sowieci, maruderzy, partyzanci i Bóg wie kto jeszcze. Chciałbym wierzyć, że tych trupów nie było, że to brednie "polskich szowinistów". Że liczby są zawyżone. Że wołyński mrok zrodzili Stalin i Hitler. Że jakoś tak to się stało. Samo.

    Nie wierzę w to. Bo to jednej lipcowej nocy jednocześnie zapłonęła setka wiosek. Przecież to nie Polacy zabijali siebie samych, aby później ich potomkowie mieli wygodne narzędzie do obniżania ukraińskiej samooceny. Więc była krew. Były zgliszcza kości. Trupy dzieci. Akcje odwetowe, kiedy Polacy zabijali Ukraińców, ukraińskie dzieci.

    Syndrom nieprzyznawania się do zbrodni jest typowy dla wszystkich narodów. I dla nas, i dla Polaków, i dla Rosjan. I zbiorowy Hutu pewnie nadal nie widzi krwi Tutsi na swoich rękach. To pytanie jednak jest skierowane do nas. Czy jesteśmy gotowi poczuć odpowiedzialność i odpokutować.

    Teraz wszyscy oni - wołyńscy zabójcy - są martwi. Żaden z nich nie będzie pokutował. Choć nie wiadomo, czy ich ostatnimi słowami nie były: "Wybacz, Chrystusie, za przelaną krew!".

    Dlaczego powinniśmy przepraszać? Nie dlatego, że oczekuje tego polski Sejm czy Parlament Europejski. Nie ze względu na partnerstwo strategiczne z Polską. Powinniśmy przeprosić, bo nasi przodkowie przelali ludzką krew. Zrzec się odpowiedzialności za tę krew to zrzec się pamięci o nich. I nie Polacy mają pochować kości wołyńskie, ale Ukraińcy. Wołyń to ziemia ukraińska. Czy Polacy pójdą naszym śladem? Oni mają swoje kości ukraińskie w zakamarkach historii. Niech decydują.

    Pamięć lubi to, co słodkie, to, co złe - do lamusa. Ojciec zabił sąsiada - my jednak pamiętamy tylko, jak grał na skrzypcach. Bo dobrze grał. Jeśli jednak to był nasz ojciec, musimy znaleźć w sobie siły, by powiedzieć "przepraszam", nawet nie mając nadziei, że usłyszymy w odpowiedzi "wybaczam".

    Za grzech niech każdy odpowiada sam. Z zabitymi Ukraińcami niech radzą sobie Polacy. Cudze sumienie trudno obudzić. Najważniejsze, byśmy poradzili sobie z sumieniem własnym. Co prawda na razie mimo ogłoszonego wzajemnego przebaczenia sukcesów brak.

    Mimo rytualnych, zgodnych z protokołem kazań, mimo rocznicowego machania kadzidłami do dziś porozumienie w sprawie zbrodni wołyńskiej było "kastrowane", gdyż nie było pokuty. Wewnętrznej, nie pozornej. Formalne próby porozumienia przypominały biurokratyczną błazenadę - "tutaj ostry wyraz wycinamy, a tutaj dodajemy mądre słowo". Ale nie palił wstyd, który umożliwia pokutę za grzech, który nadal ropieje pod łachmanami pamięci narodowej. Wynajdywano powody, aby zrównać przebaczenie z imperatywnym: "niech oni pierwsi pokutują".

    Czy stać nas, by na pytanie: "kto zabił?" odpowiedzieć: "być może my"? Jeśli "my" brzmi zbyt patetycznie, można powiedzieć: "ja zabiłem". Poczuć w sobie to narodowe "ja", które 70 lat temu uważało, że zabicie sąsiada jest możliwe. Od tego miałby się zacząć "dialog wołyński". Pokutować powinna ta część narodu, która wciąż tworzy w sercu linię podziału na swoich i obcych. Gdzie swój jest zawsze bliższy. Ta część, która wyraźnie wyznacza "swojego bliźniego" i "tego ich, dalszego". Gdzie obcy to zwykle wróg. Gdzie swój zawsze jest ofiarą. Gdzie Chrystus to tylko abstrakcyjny autor utopii i atrybut liturgii, zabity Polak nie równa się zabitemu Ukraińcowi i na odwrót.

    Jeśli chcemy, aby słowa skruchy zostały usłyszane, będziemy musieli obudzić swoją odpowiedzialność za grzech zbiorowy. Chodzi o to, by sformułować te słowa tak, abyśmy mogli usłyszeć je my sami. Bo to nie dla Polaków jest ważne nasze "przepraszam", ale właśnie dla nas samych. Cokolwiek by mówili nasi narodowcy paranoicy, nikt nie "zabierze Kresów" z powodu tych, którym na Ukrainie będzie wstyd za krew przelaną w latach 40. na Wołyniu.

    Narodowe "ja" ma wiele powodów do dumy, ale powinno być wrażliwe na niesprawiedliwość. Tak więc czy to Ukraińcy spowodowali krzywdę na Wołyniu - każdy decyduje za siebie. I podobny test stoi przed każdym narodem.

    Chrześcijaństwo nie wymaga znalezienia winowajcy - za to chrześcijanin ma siłę, aby przyznać się do winy, wymacać ją pod pozłacanymi warstwami pamięci narodowej. Za co mają pokutować Polacy, niech przypominają oni sami - na drogę pokuty "za swoje" musimy wejść sami, bez względu na ich reakcje.

    Nieprzebaczony grzech niszczy i tylko sumienie pozwala skupić rozmytą pamięć narodową. Skrucha leczy sto razy bardziej niż triumfalne marsze. Bębny marszowe są głośne, ale jest to tylko bicie halucynogennego haszyszu w skroniach. Powojennym Niemcom się udało. Udało się Francji. Udało się Polakom w sprawie Jedwabnego. My na razie nie dojrzeliśmy.

    Polityka pamięci historycznej staje się możliwa, kiedy u ludzi budzi się sumienie. W przeciwnym razie jest to tylko propaganda, zwodnicza koronka argumentów. Dlatego pamięć poszkodowanych zawsze jest silniejsza niż fanfary propagandy i cenzury.

    Oczywiście strach się przyznać i żyć z plamą na honorze narodowym. Ale jeszcze gorzej żyć z grzechem nieodkupionym, bo to znak, że nie idziemy bożą drogą.

    Historyk, który kokieteryjnie przykrywa krew, ksiądz, który nie wymaga sakramentu pokuty, są zaangażowani w zbrodnię. Kryją mordercę. Jeśli duchowieństwo stara się "pogodzić" w kwestii wołyńskiej, to niech odpowiedzialnie doprecyzuje, kto zabił i jak głębokie są wyrzuty sumienia. A jeśli historycy stwierdzą, że nie wiedzą, kto zabił - wtedy sprawy naprawdę mają się źle.

    W sprawie zbrodni wołyńskiej sprawdzian sumienia nie został zaliczony do dzisiaj. Jak do nieba daleko do szczerego wybaczenia: "Przepraszam Cię, mój dziadek zabił Twoją babcię. Nie mogę być dumny z jego munduru. Wybacz mi w imię Chrystusa".

    Jeśli nie odczuwasz ciężaru zbrodni, jak prosić o przebaczenie? Pokuta nie toleruje półśrodków. Nie można wierzyć w Chrystusa do połowy. Nie można prosić o przebaczenie z figą w kieszeni. I pewnie dlatego wciąż w naszych wodach obraca się gorzki, nieodpokutowany chleb Wołynia. Nadszedł czas, aby pozwolić mu odejść.

    Przeł. Natalia German, Tetiana Serwetnyk ("Gazeta Wyborcza", 13.07.2013)

    * Antin Borkowski - ukraiński politolog i publicysta. Tekst ukazał się niedawno w ukraińskim kwartalniku kulturoznawczym "Ji". Tytuł i skróty - redakcja "Gazety Wyborczej".

Powrót do strony głównej serwisu "Wołyń naszych przodków" www.nawolyniu.pl