Spis artykułów

Ekspatriacja, czyli wypędzenie Polaków z Kresów Wschodnich

Ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski

    Polskie wesele w Korościatynie koło Buczacza, 1942 r.
    Fotografia z archiwum autora.

    Nic tak nie rani Polaków, wywodzących się z dawnych Kresów Wschodnich, jak słowo "repatriacja". Przymusowe przesiedlenie, którego doznali, było bowiem dla nich wypędzeniem z Ojczyzny, a nie powrotem do niej. Stało się to w wyniku zdrady Amerykanów i Anglików, którzy Kresy, jak i całą Polskę, cynicznie sprzedali Sowietom za przysłowiową "czapkę gruszek".

    W tym roku obchodzimy 70. rocznicę porozumień zawartych w Jałcie i Poczdamie przez "Wielką Trójkę", którą tworzyli: premier Wielkiej Brytanii Winston Churchill, prezydent USA Franklin Delano Roosevelt oraz przywódca Związku Radzieckiego, generalissimus Józef Stalin, zwany nie bez powodu "Krwawym". Porozumienia te były potwierdzeniem ustaleń podjętych w Teheranie w 1943 r., które za wschodnią granicę Polski uznały tzw. linię Curzona. Była to także kontynuacja paktu Ribbentrop-Mołotow z 1939 r., który Europę na wschód od rzeki Bug przekazywał Sowietom jako łup wojenny. I to pomimo tego, że polscy żołnierze u boku aliantów przelewali krew na prawie wszystkich frontach II wojnyświatowej.

    W ten sposób Kresy Wschodnie II Rzeczypospolitej, bez zgody legalnego rządu polskiego w Londynie, zostały odrąbane. Nie tylko przesunięto granice, ale i zmuszono wiele milionów osób do opuszczenia swych rodzinnych siedzib, które ich przodkowie zamieszkiwanych od setek lat. Dziś owa "wielka wędrówka ludów" jest wciąż przemilczana. Polski establishment polityczny, wierzący bezkrytycznie w tzw. mit Jerzego Giedroycia, problemy tak Polaków, którzy pozostali na Kresach, jak i Kresowian i ich potomków, rozsypanych po całym świecie, omija wielkim łukiem. Widać to także w czasie obecnej kampanii wyborczej, bo prawie wszyscy kandydaci na prezydenta milczą w tej kwestii jak zaklęci, choć wielomilionowa rzesza potomków to znaczący elektorat, szczególnie na ziemiach zachodnich i północnych. Czyżby Bronisław Komorowski, Andrzej Duda, Magdalena Ogórek i inni nie potrzebowali tych głosów? A może racje ideologiczne są u nich silniejsze od rozumowych?

    Dlatego też pozwolę sobie zacytować pamiętnik mego Ojca, śp. Jana Zaleskiego, którego rodzina wywodziła się z Korościatyna i Monasterzysk (powiat Buczacz). Jest to zaledwie ułamek gehenny jaką doznali wypędzeni Kresowianie.

    "W nocy z 10 na 11 listopada 1945 r. Ukraińcy włamali się do naszego domu (...) Zbili Mamę i brata, zabrali im konia i krowę. 13 listopada - wtorek, około godz. 10. opuszczamy nasz dom. Długo patrzyliśmy na domostwo, na otaczający je sad. Na placu dworca w Dżurynie, pod gołym niebem, rozbite szałasy wysiedlanych. Niektórzy siedzieli w owych prymitywnych budach do dwóch tygodni na deszczu, w zimnie, brudzie i o głodzie, oczekując na transport.

    My na szczęście czekaliśmy tylko jeden dzień. W nocy zajechał pociąg towarowy, do którego kazano nam ładować się pospiesznie. Mama z wujkiem dźwigają ciężary ponad siły i noszą do odległego wagonu przez tory. Miejscowi Ukraińcy otoczyli nas zwartym kołem i rabują, co się da na naszych oczach. Nam zabrali między innymi pakę sucharów, paczkę książek i... garnek z mlekiem. I przeszło im przez gardło mleko odebrane głodnym, zziębniętym do szpiku kości dzieciom ! Oczywiście żadnych stróżów porządku nikt tam nie widział. Władze radzieckie widocznie miały w tym czasie ważniejsze sprawy na głowie.

    W wagonie bydlęcym nieopisany brud i rojowisko insektów (wszy). Nie mogliśmy jednak narzekać, bo nam przypadł wagon z dachem, brakowało tylko częściowo ścian. Inni natomiast mieli otwarte lory! (...) Z miejsca zaczęły się kilkugodzinne, a nawet kilkudniowe postoje, np. jeszcze przed Czortkowem staliśmy w polu pół dnia. Najczęstszą przyczyną postojów było epidemiczne "psucie się" parowozów. Po każdej "awarii" należało urządzić kwestę, zebrać trochę bimbru lub rubli i wtedy jechało się dalej.(...) Ukraińcy na stacji w Medyce żegnają nas stekiem wyzwisk. W tym dniu jeszcze przejeżdżamy nową granicę Polski, wiozą nas jednak "ludzie radzieccy", gdyż na całej tej linii są poszerzone tory kolejowe. Jedziemy nadal "po radziecku" z przyprawiającymi o rozpacz postojami. Polacy nas po trochę dożywiają, podają zupę, chleb, gorącą herbatę, a także niektóre medykamenty. Gdyby nie ta pomoc, pomarlibyśmy z głodu i zimna.(...) Ludzie zmuszeni są podkradać węgiel, z którym ze Śląska mkną całe transporty do ZSRR, żeby choć na chwilę dogrzać się przy żelaznym piecyku. Wartownicy radzieccy strzelają, odpędzając od wagonów z węglem przemarzniętych ludzi. (...) Wigilię mieliśmy w tym samym bydlęcym wagonie, do którego załadowaliśmy się w Dżurynie. Oni usiłowali kolędować, a z sąsiedniego wagonu dolatywała pieśń żałobna śpiewana przy którymś z rzędu zmarłym."

    Do Lwówka Śląskiego na Dolnym Śląsku pociąg dojechał - uwaga! - po 53 dniach podróży. Mój Ojciec swoje rodzinne ziemie opuścił fizycznie, ale nigdy duchowo. Tak samo inni Kresowianie, choć ich losy były na ogół bolesne. Zdziesiątkowani i upodleni, rozproszeni aż po Nową Zelandię i Kanadę, odarci ze swego majątku, a także i godności, żyjący ustawiczną traumą "czerwonych nocy", mieli zazwyczaj bardzo ciężkie życie.

    Co gorsze, w PRL-u byli traktowani jako obywatele pośledniej, a nawet wręcz podejrzanej, kategorii. O swoich przeżyciach nie mogli mówić głośno, a swoje wspomnienia pisali tylko do szuflady. Niejednego z nich, używając dosadnych określeń kresowych, szlag trafiał, gdy w dowodzie osobistym wpisywano mu "urodzony w ZSRR". Niestety nie lepiej jest po ponownym odzyskaniu niepodległości.

    Kresowianie więc wciąż muszą upominać się o prawdę o swoich losach. Aby im pomóc, zacznijmy od tego, że przestańmy wreszcie używać fałszywego słowa "repatriacja", zastępując go słowem prawdziwym, które brzmi "ekspatriacja". Będzie to pierwszy krok w przywróceniu prawdy o Polakach wypędzonych ze swoich ojcowizn na Kresach Wschodnich.

    Ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski (Onet.pl, 7.02.2015)

Powrót do strony głównej serwisu "Wołyń naszych przodków" www.nawolyniu.pl