Ciemniejsze oblicze Ukrainy

Ewa Siemaszko

    Incydent z zablokowaniem upamiętnienia cichociemnych pokazał obecną dominację silnie nacjonalistycznego ducha państwa ukraińskiego Zapowiadało się godnie i zgodnie, a więc pięknie. 15 lutego br. w Starokonstantynowie na wschodnim Wołyniu, który od 1921 r. znajdował się na terenie Ukrainy sowieckiej, teraz już w niezależnej Ukrainie, miała być uroczyście odsłonięta tablica pamięci dwu polskich cichociemnych, żołnierzy ZWZ-AK, którzy urodzili się pod Konstantynowem jeszcze jako obywatele Rosji carskiej, a w latach 1942-1943 w ramach organizacji "Wachlarz" Armii Krajowej zajmowali się antyniemiecką dywersją na Kresach Wschodnich.

    Organizatorami spotkania były dwie polskie organizacje - ze Starokonstantynowa i Winnicy oraz miejscowe władze ukraińskie. W ostatniej chwili szef ukraińskiego IPN Wołodymyr Wiatrowycz zmusił ukraińskie władze do odwołania uroczystości. To była wyjątkowa sytuacja, jeśli chodzi o polskie znaki pamięci na Ukrainie, ponieważ lokalne władze nie stawiały żadnych trudności, były pozytywnie zaangażowane w upamiętnienie - dotąd postawa niespotykana.

    Wśród różnorodnych form walk toczonych przez Polskie Państwo Podziemne podczas II wojny światowej były sabotaż i dywersja, prowadzone nie tylko na terenach II Rzeczypospolitej, ale po wybuchu wojny niemiecko-sowieckiej w 1941 r. nawet na ziemiach Związku Sowieckiego. W tym celu Związek Walki Zbrojnej powołał organizację dywersyjną "Wachlarz", w ramach której zostało przerzuconych za przedwojenną granicę polsko-sowiecką ok. 200 wyspecjalizowanych żołnierzy ZWZ-AK, których zadaniem było niszczenie szlaków komunikacyjnych i niemieckich transportów zaopatrzeniowych na wschód. Część żołnierzy, nazywanych cichociemnymi, najpierw została zrzucona na spadochronach z brytyjskich samolotów na okupowane przez Niemców ziemie polskie. Wśród nich byli urodzeni na wschodnim Wołyniu pod Starokonstantynowem, znajdującym się po pokoju ryskim w 1921 r. na Ukrainie sowieckiej, Wacław Kopisto "Kra" i Leonard Zub-Zdanowicz "Ząb". Obaj brali udział w kampanii wrześniowej, po której przedostali się do Francji i następnie do Anglii. Zub-Zdanowicz przed pobytem w Anglii walczył z Niemcami w Norwegii i we Francji.

    Drogi cichociemnych

    Kopisto miał działać na linii Równe - Kijów, ale z jakichś powodów do tego nie doszło. Brał udział pod dowództwem Jana Piwnika "Ponurego" w udanej akcji na Polesiu rozbicia niemieckiego więzienia w Pińsku i uwolnienia więźniów, a od kwietnia 1943 r. walczył jako szef dywersji Inspektoratu Łuck Okręgu AK Wołyń. Wśród wielu zadań "Kry" była pomoc w organizacji samoobrony przed UPA w dwu placówkach - w Antonówce Szepelskiej pod Łuckiem i w Przebrażu. Oba te polskie osiedla, gdzie gromadzili się uchodźcy przed rzeziami dokonywanymi przez nacjonalistów ukraińskich, były wielokrotnie atakowane przez UPA. Działalność Kopisty na Wołyniu zakończyła się aresztowaniem przez NKWD w kwietniu 1944 r. wraz z 32 innymi żołnierzami AK z łuckiej konspiracji. Został skazany na karę śmierci, zamienioną na karę 10 lat łagrów, którą odbył na Kołymie, w Komi i Magadanie. Powrócił do Polski w 1955 r.

    Inaczej przebiegała droga do niepodległości Zub-Zdanowicza, który po rozbiciu "Wachlarza" przez Gestapo, nie otrzymawszy przydziału do oddziału partyzanckiego AK, na czym mu zależało, przeszedł do Narodowych Sił Zbrojnych. Od wiosny 1943 r. do wiosny 1944 r. jako dowódca oddziału prowadził na Lubelszczyźnie walki z Niemcami, komunistycznymi polskimi oddziałami Gwardii Ludowej i grupami sowieckiej partyzantki oraz bandami rabunkowymi. Następnie przeszedł ze swym oddziałem na koncentrację oddziałów NSZ na Kielecczyznę, gdzie później został szefem sztabu utworzonej Brygady Świętokrzyskiej NSZ walczącej tam z Niemcami i komunistycznymi oddziałami partyzanckimi. W marcu 1945 r. wraz z Brygadą przedarł się na teren Czechosłowacji, skąd po jej rozbrojeniu udał się do Włoch i walczył w 2. Korpusie Polskim gen. Andersa. Do Polski nie wrócił, osiadłszy w Stanach Zjednoczonych.

    W kręgu rewizjonizmu

    Incydent z zablokowaniem upamiętnienia cichociemnych pokazał obecną dominację silnie nacjonalistycznego ducha państwa ukraińskiego. Szef ukraińskiego Instytutu Pamięci Narodowej (od 2 lat, a wcześniej szef Archiwum Bezpieczeństwa Ukrainy) cały czas od ukończenia studiów pracował nad wykreowaniem kultu OUN-UPA, z aprobatą dwu prezydentów Juszczenki i Poroszenki. Dzięki obecnemu prezydentowi kult ten stał się obowiązującym państwowym mitem szlachetnej walki o niepodległość, którego nie można mącić oskarżeniami o ludobójstwo czy jakiekolwiek zbrodnie, bo można zostać ukaranym. Powierzenie Wiatrowyczowi kierownictwa IPN po "Majdanie", negacjonistowi ludobójstwa Polaków przez nacjonalistów ukraińskich, świadczy o tym, że zadaniem ukraińskiego IPN ma być skuteczne pilnowanie chwały UPA.

    Jednakże kult OUN-UPA i szerzenie nacjonalistycznej ideologii to "zasługa" nie tylko Wiatrowycza, lecz wielu ukraińskich historyków i publicystów, także polityków, którzy drążą ukraińskie umysły od uzyskania przez Ukrainę niepodległości. Efekty propagandy proupowskiej są widoczne w rozmowach z Ukraińcami pracującymi i studiującymi w Polsce - są przekonani o bohaterstwie OUN-UPA, zaprzeczają popełnionym przez te organizacje zbrodniom albo je usprawiedliwiają rzekomo takimi samymi zbrodniami Polaków. Incydentalnie zdarzają się nawet pochwały rzezi wołyńskiej i zapowiedzi jej powtórzenia - nie mają wprawdzie istotnego znaczenia, ale pokazują istnienie skrajnie antypolskich nastrojów niepasujących do wykazywanego w sondażach ukraińskiej opinii społecznej pozytywnego postrzegania Polski. W tej sytuacji wsparcie lokalnych władz Starokonstantynowa dla inicjatywy upamiętnienia polskich cichociemnych budzi szacunek i podziw, ponadto odsłania fakt, że nie całe społeczeństwo ukraińskie i nie wszyscy sprawujący władzę poddali się nacjonalistycznemu duchowi. Również szacunek i podziw należy się historykowi Wasylowi Rasewyczowi, który stwierdzając antypolskie działania Wiatrowycza, ma odwagę jawnie iść pod prąd, narażając się na nieprzyjemności. Sprawa polskiego znaku pamięci w Starokonstantynowie ukazuje różne poglądy na wspólną polsko-ukraińską historię i różny stosunek państwa ukraińskiego i Ukraińców do Polski i Polaków, a przy tym negatywne państwowe oddziaływanie wzmacniające ukraiński nacjonalizm i tłumiące normalne zachowania sprzyjające dobrym polsko-ukraińskim stosunkom. Niepokojące jest, że polityka historyczna Ukrainy nie sprzyja pozytywnemu nastawieniu do Polaków, a przy tym polskie państwo nie potrafi przeciwdziałać przejawom skrajnie nacjonalistycznych zdarzeń, być może w przekonaniu, że wystarczy nasza wszechstronna pomoc Ukrainie, by zniweczyć antagonizmy i zjednać nieprzychylnych.

    Ewa Siemaszko ("Nasz Dziennik", 7.03.2016)

Powrót do strony głównej serwisu "Wołyń naszych przodków" www.nawolyniu.pl